á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Dyskredytuje również dorobek naukowy, wiedzę i osiągnięcia konkretnych osób, (...) przyklejając etykiety - jak np. ta wielokrotnie przez niego powtarzana: "lekarz bez pacjentów". Słabe to, ale będąc wyczulonym na takie zagrywki i mając świadomość użytej techniki manipulacyjnej wszystko to można przełknąć.
Wciąż czekałam więc na wielkie tadaaam, które pokaże, że lata śledztwa dziennikarskiego okażą się spektakularnym sukcesem autora. Tymczasem on, rozdział po rozdziale, coraz bardziej ujawniał jedynie niezdrową tendencję do szukania dziury w całym. Z każdej matki i lekarza troszczącego się o dobro dzieci zrobił wyrachowanego gracza. Odarł ich z godności, odmówił prawa do ludzkich uczuć, przypisując jedynie pogoń za pieniądzem i karierą. Doszło do tego, że już wszędzie widział spisek.
Jednym z bardziej rażących przykładów jego paranoicznego myślenia jest zdanie "może i jestem przeczulony, ale już po jej liście uznałem, że kobieta ma coś do ukrycia". Napisał je dwa akapity po tym, jak "cytował" ów list - koszmarnie przez niego poszatkowany, wręcz pocięty ciągłymi trzykropkami w nawiasach. Każde cytowane zdanie uległo skróceniu i wyjęciu z kontekstu całości. A i tak z tego pseudocytatu wywnioskować można jedynie, że list był skargą oburzonej kobiety do redakcji na sposób prowadzenia przez niego wywiadu. Rzetelność dziennikarska, nie ma co...
Wniosek po takiej lekturze nasuwa się tylko jeden: zawsze jest tak, że moja prawda jest "mojsza" niż twoja. Reprezentanci skrajności, jakby to skrajność nie była, zawsze dążą po trupach do celu. A ten dziennikarz naprawdę poleciał po bandzie.